czwartek, 23 maja 2013

7. Wojna rodzeństwa i kanonada wojny.

** Nienawidzę tego przebrzydłego gnojka...wydaje mu się, że jak posiada czystą esencje z dusz, to może robić wszystko, co mu się zachce. Parszywy K**** ! **
Wychodząc z pokoju, bałem się reakcji reszty. Skoro Milok zrobił minę, jakby mu striptizerka zdejmowała majtki za darmo. Będąc w drzwiach, spojrzałem przelotnie na współmieszkańca. On tylko odwrócił wzrok, jakby się wstydził. Nie dziwiłem mu się. Ledwo co można było na mnie patrzeć. Już znajdowałem się w sali, gdy usłyszałem krzyki:
-Ty tchórzu! Wyłaź!-wydzierała się Królowa bastionu, ciskając magmowymi włóczniami, lecącymi we wszystkich kierunkach. Omal nie dostałem w głowę. Niespodziewanie usłyszałem za sobą obcy, męski głos:
-Możesz mnie schować przed nią?
Odwróciłem głowę. Za mną stał niski, o niebieskiej cerze i włosach, unoszących się w powietrzu. Ubrany był w stary frak i staromodne kozaki. Biła od niego niebieskawa aura.
-yyy...-próbowałem coś wymyślić. Niespodziewanie usłyszałem dziki, nienaturalny wrzask Amber:
-Phoenix: Glory fire!-nagle wyrosły jej skrzydła, od których raziła poświata, niczym słońce w upalne dni. Od razu Spojrzała w moją stronę:
-A więc tam się ukrywasz!
-Spokojnie siostro...-usłyszałem za plecami
-N I E jestem twoją S I O S T R Ą ! Phoenix: Fire wing!-nagle jej dłonie zaczęły płonąć, a ona zaczęła nimi rysować coś na znak okręgu. Niespodziewanie wystrzeliły trzy ostrza w moją stronę. Zamknąłem oczy czekając na mój koniec. O dziwo nie doczekałem się go. Wokół mnie rozciągał się tarcza energetyczna, o łudząco podobnym kolorze co aura, istoty za mną.
-Zwariowałaś! chciałaś zabić swojego żołnierza!
-Ja nie...
-Jak ty się zachowujesz...rozumiem, że mnie nienawidzisz, ale nie ryzykuj cudzego życia, aby mnie zabić!
-Zamilcz! Zrobiłeś to celowo! Znowu chcesz mnie upokorzyć!
W tym momencie wyszła, przechodząc przez ściany. Po chwili odwrócił się do nas, patrząc na nas pobłażliwym wzrokiem:
-Wybaczcie jej ona po prostu...jest nieco rozdrażniona. O...tak gdzie moje maniery, zapomniałem się przedstawić. Mam na imię Gaelior Elenimnus. Jestem starszym bratem Amber.
-O co chodziło jej z tym, że zrobiłeś to celowo?-zapytałem się nieco roztrzęsiony, zapominając o podaniu swojego imienia.
-Właściwie...to...-zaczął się jąkając, się jakby szukał dobrej bajeczki-Ona...jest nieco agresywna i bardziej zwraca uwagę na wroga, a niżeli na sojusznika...
-Nie rozumiem. Mówisz, że woli zabijać, niż wspierać?
-To niezupełnie tak...ona...
W tym momencie przerwał mu krzyk, dobiegający spod drzwi prowadzących do sypialni. Odwróciłem głowę. Za mną stała Monte i Lidka, patrzące na mnie z przerażeniem.
-Co ci się stało?-powiedziała wysoka piskliwym przerażonym tonem
-Lepiej nie pytaj...
-Ale...co...ale jak?!
Może pozwoli pani-odrzekł Gaelior, który niespodziewanie pojawił się przed nią-Mam na imię Gaelior i mogę to wszystko wyjaśnić...otóż pański przyjaciel aktywował duszę...
-Jak niby?
-Używałeś jakiegoś polecenia poza podstawowym czarem?-zadał pytanie patrząc na mnie z dociekliwością.
Tak, jeśli dobrze pamiętam to nazywał się... Disastrous fate: End of beauty- Naglę, zaświeciło mi w oczach i poczułem dziwne mrowienie skóry. czułem, że zaraz stracę równowagę i upadnę. Kręciło mi się w głowię. Po chwili przestało. Spojrzałem na wszystkich po sali. Wyglądali na nieco zaskoczonych.
-To zaklęcie, którego używałeś to podstawowy czar do aktywacji prawdziwych zasobów Gorgony...korzystaj z nich mądrze..
-Aha...
W tym momencie doszła do nas reszta. Byliśmy już w komplecie i czekaliśmy na dalsze polecenia. Nie minęła minuta a tu nagle...BUCH! głośny wybuch, jakby ktoś zrzucił wszystkie zapasy bomb z II wojny światowej...spojrzałem po sali. Nic na razie nie ucierpiało ale wybuch wytoczył nas z równowagi i teraz wszyscy leżeliśmy w pozycjach...dość nienaturalnych. Z perspektywy ptaka wyglądałoby to jak, nie udane figury woskowe paralityków, spadających z wózka. Po chwili usłyszeliśmy kolejny wybuch tym razem mocniejszy! Nagle do sali wkroczyła królowa, wykrzykując:
-Do broni kompania! Siły wroga nas atakują!-
-...eee co?
I tutaj wybuchły nagle drzwi od Sali przed tronowej. W dymie stała postać, kształtem przypominająca połączenie anorektyka z wielką Kulą. Z pyska, który posiadał nie zliczoną ilość oczu, leciała maź. Jednak najbardziej zaskakująca były dwumetrowe szpony otoczone fioletowo-czarną energią. Istota przeniosła na nas swoje oczy i po chwili usłyszeliśmy:
-Dzieee...ciiiii chodźcie do dziadziusiaaaa!-ostatnie słowa były niczym warkot silnika samolotowego, szykującego się do startu. 
I tak o to jest nas dwanaścioro z czego dwoję się nienawidzi...świetnie!

**Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! On może za dużo wiedzieć i to jest najgorsze! On... nie powinien...nie zasłużył sobie na to...ale z drugiej strony mogę na tym zyskać...więc czemu czuję żal w sercu ?**

5 komentarzy:

  1. Mój głód wiedzy cały czas rośnie! Myślałem, że chociaż minimalnie go zaspokoisz ;_; Mam nadzieje, że niedługo przynajmniej część moich niewiadomych zostanie rozwiązana xD Robi się ciekawie ale ten rozdział był stanowczo za krótki!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest tzw. motyw aby mieć stałego czytelnika! muszę cię głodzić i tylko cząstkami dawać to czego pragniesz...a co długości, to musi taki być, bo za dużo byś się dowiedział na raz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nienawidzę cie ;___; Dajesz mi za mało bym przeżył ale i za dużo bym umarł!

      Usuń
  3. wredna siostrzyczka niezła furia! czytam dalej i czekam na następne wpisy

    OdpowiedzUsuń
  4. wredna jak ja, kurczę za krótki ten chapter, zdecydowanie zgadzam się z Patrickiem

    OdpowiedzUsuń