niedziela, 21 września 2014

14. Kolejny dzień...


Monte, Lidka, Rolkimus i Dziad z Milokiem doszli do nas po jakimś czasie. Alex zjawiła się ostatnia zapełniając cały krąg...i tak już niepełny zresztą. Pierwsza głos zabrała Lidka:
-Co się stało ?- jej spojrzenie od razu poleciało w stronę Patriela.
-Neko...ona...ona....-i tutaj nie mógł już wykrztusić z siebie ani słowa. Płakał  i płakał. Będąc już na skraju załamania zasłonił swoją twarz dłońmi i osunął się leżąc na ziemi. Pierwszy raz widziałem u niego taką słabość. 
-Neko i Wildkeeper zostali zabici. Widlkeepera pochłonęła jakaś dziwna ciemność, a Neko przebiła włócznia, która wystrzeliła ów ciemna masa. Nie zdążyliśmy im pomóc.-Powiedziałem i już miałem się odwracać, gdy poczułam lekkie ukłucie w sercu. Było ono związane z kartką. Czy opowiedzieć im o tym liście ? Może tak...ale czy to coś zmieni...tego nie wiemy...
Rozterkę przerwała Driana, która prze teleportowała się i na widok leżącego ciała Amber zapytała się co się stało. Musiałem ponownie zabrać głos.
-Ja wiem co się stało...ta...ta Morfina, ona...ona...użyła czegoś i my się nagle znaleźliśmy tutaj i wtedy...-sam upadłem i płakałem. Nie mogłem się powstrzymać od łez, lecz nagle czyjaś ręka mnie zaczęła głaskać. Należała ona do Patriela. Nim zdążyłem zauważyć podszedł do mnie i zaczął mnie uspokajać. Kiedyś nie miało by to miejsca. Prawdopodobnie próbowałby krzykiem mnie opanować i kazać mi się ogarnąć. Widocznie trauma i utrata bliskiej osoby potrafi wpłynąć na człowieka.
-Morfina? Na pewno się nie przejęzyczyłeś? Chodzi o Morfinę, właścicielkę duszy Morfeusza?
-Tak.
-Kiedy się zjawiła...?
-Była na turnieju od początku..To przez nią zemdlałem. Ona też stoi za ich śmiercią...
-Cholera...tylko nie ona.
-Driana...-wyszła zza cienia Monte, która była we łzach i smutku.-O co tutaj chodzi ? 
-Później wam wszystko wyjaśnię. Teraz zanieśmy królową do jej sypialni. Musi odpoczywać pod stałą opieką. Paul...za mną.-dokończyła z impetem i silną perswazją, która pomimo słodkiego głosiku, biła powagą sytuacji.

-Więc...-zaczęła lekko przeciąganym tonem.- powiesz mi czego ona chciała ?
-Sam chciałbym wiedzieć...ale one obie, zachowywały się tak, jakby się znały...
-Bo się znają.-Odparowała wróżka z szybkością równej mistrzowi fechtunku. Przez chwilę poczułem się, jakbym otrzymał mentalnego liścia w twarz. Nie wiem czemu, ale jednak. Dziwne wrażenie.
-Morfina...to przyrodnia siostra Amber...-wykrztusiła z siebie Driana.
-CO?
-To co słyszysz. Mają tego samego ojca, ale różne matki. W sumie, to jest przyczyna, dlaczego jej celem była królowa. Ma żal, o to, że przez nią nie mogła cieszyć się z tatą oraz za jego zabójstwo. Jednakże...to nie jest główny powód. 
-hmmm...to jaki jest ten główny ?
-Widzisz...Morfina, ma zysk z ludzi, cierpiących na depresje i tych, którzy nie zaznali spokoju. jest dla nich trochę jak ta złudna ostoja.
-Dając im sen ?
-Dając im wieczny spoczynek.-na te słowa prosto z ust małej blondyneczki, zamarłem. Nie powinno mnie to dziwić, ale cóż...muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło.-Widzisz, my żywimy się waszymi pragnieniami po części. Od zarania dziejów pochłaniamy waszą wiarę i nadzieje, aby móc funkcjonować tutaj. Jednakże, Morfina skraca życie wielu ludzi, lub usypia ich, aby ta moc nie rozchodziła się. Ona...nie wiem jak to powiedzieć...jest chyba tą "Dobrą". Nie chcę aby świat, w którym żyją niewinni ludzie, był niszczony przez brak nadziei. Dlatego, wszystkim ludziom bez szans, stara się jej dać jak najwięcej. Właśnie poprzez marzenie senne, lub przekazywanie nadziei z naszego świata do nich. 
Po tej przemowie, kompletnie mnie zamurowało.Pomyśleć, że to wszystko jest takie pogmatwane.
Wyszedłem z sali z mętlikiem w głowie. Ciągle nie wiedziałem co teraz poczniemy. Neko nie żyje, a nie wiadomo co z Wildkeeperem. Mam nadzieję, że jednak nie zginął. Od ponad minuty stałem wryty jak skała. Nagle usłyszałem krzyk. Należał on do Patriela. Od razu wyskoczyliśmy z pokoju i przez  drzwi do sali królewskiej wyskoczyliśmy równym pędem. Na sali przed królewskiej siedziała tylko Rolkimus. Był on prawie cały we krwi. Nie wyglądał na ciężko rannego. Dopiero gdy podeszło się do niego z bliska można było zauważyć, ślad jakby ktoś przejechał mu pochodnią bo brzuchy. Chcąc sprawdzić ranę, schyliłem się ku tułowia chłopaka, kiedy niespodziewanie otworzył oczy i zaczął mówić w pół żywym głosem:
-On...on, ten idiota. Chciałem go powstrzymać, ale...
-Rolki! Gadaj co się stało?!-krzyknąłem przerażony całą sytuacją.
-Wyszedł. Patriel wyszedł z Bastionu. Powiedział, że idzie się rozprawić ...z nią.
-O nie...-wydyszała Driana przez usta.-Za chwilę, będzie północ, czyli godzina snów.
-Godzina snów?- zapytałem się odrywając wzrok od poparzeń na brzuchu.
-Za chwile na tych pustych ziemiach, pojawią się wszystkie marzenia senne, te dobre i te złe. Jeśli Patriel choć wejdzie do któregoś z nich, to może nie wyjść już żywy... musimy się pospieszyć.
-Ale Rolkimus...-jęknąłem ze smutkiem.
-Nic mi nie będzie.-odparował równie szybko jak ja zacząłem.-Lećcie ! Nie macie czasu do stracenia!
I tak o to polecieliśmy jeszcze po Dziada i Monte. Kiedy ich złapaliśmy ruszyliśmy szybko na pomoc naszemu przyjacielowi.

Patriel
Uciekając Bastianu sądziłem, że skończę na pustyni pełnej nicości. A tu proszę! stoje właśnie 10 metrów od dziwnych kolorowych dziur, które swymi kształtami przypominają jakieś portale. Normalnie jak w Star Treku kuźwa...o niczym bardziej nie marzyłem. Ale...nie mogę się poddać. Muszę znaleźć ją. Odnajdę i zabiję gołymi rękoma. Dla Neko...
Idąc tak przez te portale, nawet nie śniło mi się, że zostanę tam dłużej. Jednakże...to co widziałem...przerosło moje oczekiwania.

piątek, 18 kwietnia 2014

13. Dama o potężnym umyśle ! (Reaktywacja XD)

 Paul
Właśnie całą ekipą staliśmy w kręgu wypowiadając zaklęcie, gdy wnet usłyszałem głos gorgony w mojej głowie:
-Coś mi tutaj nie pasuję Paul...ten sen....nie wydawał się być wytworem twojej wyobraźni czy ingerencji królowej...mam wrażenie, że stoi za tym jakaś inna istota.
-Któż to mógłby być ?-zadałem pytanie mojej duszy, czując jak po plecach przechodzi mi zimny dreszcz. W tym samym czasie, wszyscy wymówili zaklęcie teleportujące.Wszyscy po za mną. Ja automatycznie wyleciałem z kręgu a reszta wróciła do Amber. Minęła minuta a ja cały czas czekałem na to co się wydarzy. Nic. Zupełne wielkie N I C. Na początku próbowałem za pomocą zaklęcia wrócić do zamku, jednakże...nie pamiętam go. Jaki wstyd ! Teraz zostanę tu pewnie, aż do jutra.
-Masakra...-zacząłem mówić do siebie.
-Nie martw się.-usłyszałem obcy głos. Niewątpliwie należał on do kobiety. A raczej dziewczyny.
Momentalnie odwróciłem się. Nikogo nie było. Pustka. Stałem wryty, aż w końcu wydusiłem z siebie:
-Kto tam jest ?
-Nikt taki....
-Wychodź gdziekolwiek jesteś...
-Wole pozostać w cieniu-odpowiedziała drocząc się ze mną.
"Kim ona do cholery jest?"
-Posłuchaj mnie...nie zrobię ci krzywdy, ale pokaż mi się i powiedz mi kim jesteś.-mówiłem całkowicie spokojnym tonem, choć z chęcią postąpiłbym inaczej, niż powiedziałem. Jednak lepiej nie robić sobie problemów. I tak jest już niezbyt kolorowo. Nie dość, że walczymy na śmierć i życie to jeszcze boję się co się stanie, gdy przegramy. Czy ta kraina zostanie stracona ? Czy to gdzie pójdziemy po śmierci to nie będą Elizejskie pola, lub też niebiańskie zastępy cherubinów i archaniołów ?
Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Jednak, być może ona będzie mogła...
-To właścicielka duszy..-zaczęła Gorgona, pełnym gniewu i nieufności głosem-bądź ostrożnym...być może jest to, ktoś z mitologii greckiej, albo nordyckiej.
"dobrze..."-odpowiedziałem w myślach.
Nie minęła nawet sekunda, a po moim rozmyślaniu wyszła z cienia postać, odziana w kolorową spódniczkę o fioletowo-białych barwach. Ponadto jej włosy były spięte w dwa kucyki. Sam ich kolor był liliowy.Co do buźki była ona lekko umalowana, ukazując jej prawdziwe piękno. Na nóżkach, glany, które lśniły czystością i sięgały aż do kolan. Jeśli chodzi o wiek, to dałbym jej zapewne siedemnaście, lub osiemnaście lat. Dziewczyna stała spokojnie i patrzyła prosto w moje oczy. Automatycznie przeniosłem swój wzrok na podłogę.
-Nie musisz się wstydzić swojego daru...-zaczęła spokojnym i łagodnym tonem. W dłoni trzymała pewnego rodzaju fajkę, z ozdobnymi symbolami wykonanymi, zapewne ze złota.- Mam na imię Morfina. A ty...jak się nazywa...a tak, ty jesteś Paul...właściciel Gorgony.
-Skąd to wiesz ?- zapytałem cofając się lekko do tyłu. Strach przysłowiowo schwytał mnie za gardło.
-Powiedzmy, że znam cię od wnętrza...-powiedziała uśmiechając się nieco szyderczo.
-...Co?-nie mogłem ciągle dać wiary w jej słowa. Były takie dziwne...trudne do zrozumienia.
-Morfeusz...to jest jej dusza...
-Pora skończyć tę rozmowę...zobaczymy na co cię stać !-Powiedziała i natychmiastowo wyciągnęła zza pleców drugą fajkę, która przypominała swoim wyglądem stare modele, używane przez kobiety w latach 50. 
- Morfeuszu...pokażmy im na co nas stać.-i nagle ku mojemu zaskoczeniu zaczęła powstawać ogromna chmura dymu, która przeszła po mnie niespodziewanie. W tej jednej chwili czułem, każdą moją żyłę w ciele, każdy oddech, wszystkie chwilę stały się jednością...i nagle ciemność.
...
-OD dzisiaj, jestem twoim przyjacielem...a raczej panem. Czujesz swoich przyjaciół, zapewne nie...A zatem nie masz teraz żadnego wsparcia. Słuchaj mnie uważnie, bliskie ci osoby w tej krainie, są naznaczone mrocznym  kielichem. Zapewne nigdy nie będzie ci znana jego moc, jednakże przejdźmy do sedna sprawy. Masz dwa wyjścia. Pierwsze, to oddanie życia, za przyjaciół, na walce lub poprzez samobójstwo. Drugie, to przyłączenie się do nas. Co wybierasz ? Każdy z tych wyborów, inaczej wpłynie na twoją przyszłość. Masz czas do końca walki, później oni zostaną zmieceni z powierzchni życia.
-hmmm...
-OD dzisiaj, jestem twoim przyjacielem...a raczej panem...
-Ja znam skądś ten głos...
-Należy on do Morfeusza...mojego ducha...-zaczęła Morfina spokojnie. Nigdzie jej nie widziałem, otaczała mnie swoista ciemność, która powoli wchodziła w granicę z moim rozumem. Czułem się taki lekki, ale jednocześnie pusty, wolny, lecz ograniczony, pełny sił, jednakże bezsilny. Cała moja siła i chęć walki zeszła z prędkością światła, gdy usłyszałem głos Morfiny:
-Niezłe prawda? Sama stworzyłam tą iluzje, jak i widownie, oraz całą twoją wizję.
-Po co ?-zadałem pytanie, czując jak słowa płyną lekko i swobodnie w tej całej ciemności. 
-Po to aby ci pokazać idioto, jak bardzo się mylicie wobec Amber. Nie jest ona, tą dobra królową, to morderczyni i zwykły potwór bez serca. Kiedyś dawno temu...nie 675 dni, tylko dosłownie kilkaset lat temu...Była mała królowa feniksów, bardzo, ale to bardzo kochana przez swojego tatę i był też synek, bardzo, ale to bardzo nienawidzony przez swojego tatę. Zgadnij, kto miał przejąć tron ? Jeśli odpowiedziałeś Córeczka, to tyrytyty-i tutaj chóralny dźwięk trąbki dla efektu.-Zgadłeś ! Ojciec nie chciał aby dziecko, pochodzące z części matki przejmowało jego tron. Dlatego też pod pretekstem "ćwiczeń", próbował zabić go, tylko po to aby jego ród był dominujący, ale nie przewidział jednego...że jego własna córka, przebiję go włócznią na wylot. I tutaj zaczyna się, histotryjka naszej cudownej...
Tutaj wszystko znikło. Rozpadła się czerń i o to wróciliśmy do szatni. Za mną stała Amber, która nie wyglądała tak samo, jak za pierwszym razem. Była rozgrzana do białości, a z jej pleców wyrastały ogromne skrzydła. 
-Morfino...-zaczęła poważnym, pełnym nienawiści i powagi tonem
-Amberuuś...-Wykrzyczała z szyderczym uśmiechem, niczym chamski małolat.
-Nie masz niczego innego na głowie, jak atakować moich ludzi ?
-Tylko tego jednego...on jest wyjątkowy. A zresztą, wie już o tobie wszystko...opowiedziałam mu o tym, co...
-Milcz szmato!-wychrypiała Królowa łapiąc ją za szyję i dusząc. -Myślisz, że pozwolę ci bezkarnie mącić w ich głowach?! To są jeszcze dzieci !
-Ale obo..l przeznaczenia..Ekhe...je wybrał-I tutaj z chytrym uśmieszkiem  wleciał kopniak w brzuch, który powalił królową-Disastrous Fate: Sleppy Schadows.
Królową otoczyła wielka bańka z cieni i dymu. Wydawało się, że poszła tam gdzie ja, wtedy po czarze Morfiny. 
-To by było na tyle na razie. Miło było cię widzieć Paul...bądź ostrożny i nie daj się zabić.-po czym rozpłynęła się niczym...dym.
Bańka zniknęła. Amber wyszła z niej spocona i z przerażonymi oczami. Przez chwilę w ogóle się nie ruszała. Nagle odzyskała siły i wstała. Nic nie mówiła, tylko złapała mnie za rękę i nagle znaleźliśmy się w  sali przed królewskiej. Amber szła prosto przed siebie. W sali stała Neko, Patriel i Wildkeeper ...oni stali sobie spokojnie...kiedy z Amber ust wyleciał cień, który związał umarłego i wchłonął. Sama królowa zemdlała. Neko, próbowała ocalić jeszcze chłopaka przed tragicznym losem, ale cień, wydając ostatnie tchnienie wystrzelił czymś w rodzaju mrocznego pocisku, kształtem przypominający włócznie, która przebiła ją w brzuch. Dziewczyna upadła.
Neko wykrwawiała się powoli. Patriel był przy niej. klęczał, opierając jej głowę na swoim udzie i głaskał ją czule. Łzy ciekły mu i mi po policzkach. 
-Neko...proszę nie opuszczaj mnie...-zaczął nie mogąc przestać szlochać i płakać.
-Wiesz, co Patrielu...zawsze w głębi serca czułam, że jesteśmy dla siebie stworzeni, ale nigdy nie miałam odwagi by ci powiedzieć, że cię kocham...nawet jak zostaliśmy parą, za często ci tego nie mówiłam. Chcę to naprawić...Koch...am...cię-powiedziała powoli dławiąc się krwią. Sam Wildkeeper zniknął i nic po nim nie pozostało. Neko umiera. Amber leży...zaraz obok niej leży jakaś karteczka. Podszedłem wziąłem ją do ręki i zamarłem. Słowa na niej odbijały mi się powoli echem, tworząc koło, które powoli niszczyło mój światopogląd.
"Drogi Paulu...Amber zapewne teraz jest w śpiączce, a dwójka ludzi...dokładnie umarły i wiedźma giną, bądź już są trupami. W sumie zasłużyli sobie. I tak nigdy nie lubiłam tej cyckanej lalki z jej chłopaczkiem...chociaż jej partner jest niczego sobie. W każdym razie pozdrawiam ~ Morfina"
Płacz zaczął się nasilać. Neko właśnie odeszła. Ręka jej swobodnie opadła, niczym poddająca się woli śmierci. Jej ciało już przestało reagować. Oddała się wiecznemu snu. Patriel krzyczał w niebo głosy, ja byłem sparaliżowany. Nikt jej nie mógł pomóc. Już jest za późno. Z jej ciała, zaczął się wydobywać strumień duszy, który ulatywał co raz wyżej i wyżej, aż rozprysł się na wszystkie strony a ciało dziewczyny stało się tymi iskrami, w których byliśmy skąpani przez chwilę.
Było słychać kroki ludzi, zaraz wszyscy się tu spotkamy. Niestety bez dwójki naszych przyjaciół.

sobota, 28 września 2013

12. Prawda...

Szli miarowym krokiem. Wchodzili do sali tronowej, która była nieco inna. Mianowicie, nie było jednego Witraża. Widocznie okna są dorabiane zaraz po śmierci władcy. Tak czy owak, zostaliśmy przeniesieni o 675 dni wstecz. Akurat do "feralnych dni". To w tych czasach zdarzył się początek całej historii, naszej ognistej królowej, Amber."Zaraz, zaraz...co się dzieję?"
Było ich troje.Po lewej stronie szła dostojnym krokiem, wysoka kobieta, o długich, białych włosach, ubrana w niebieską suknie z ogromnym dołem. Jej cera była lśniąca jak srebro i odcieniem przypominała skórę Gaeliora. To była zapewne jego mama. Widać było między nimi dużo podobieństw. Zwłaszcza skóra i oczy. W środku,natomiast, szła za rękę mała dziewczynka, o różowych policzkach i jasnej cerze. Włosy jej były z rodzone z ognia, a oczka miała jak duże rubinki. Od razu poznałem, kto to. Przecież, to Królowa. I pomyśleć, że wtedy jeszcze wyglądała jak dzieciak.
-Wooow...-powiedział Wildkeeper, gdy spojrzał na mężczyznę po prawej. Nie dziwię mu się. Miał czerwoną skórę, brąz unoszące się w powietrzu włosy i oczy, z których biły płomienie. Na jego twarzy malował się spokój, ale jednocześnie gniew. Ponadto efekt, dodatkowo dawał ubiór postaci. Na głowie, korona, szyja ozdobiona amuletem w kształcie smoka, ubrany w czarną szatę bez rękawów do stóp, na której był wymalowany smok. Na dłoniach rękawiczki bez palców, a na ramionach...łuski. Tak samo na twarzy Co ciekawsza, z pleców wyrastały mu para, czerwonych, ogromnych skrzydeł.
-Wprowadzić go !-zagrzmiał gwarowy głos, ojca Amber. Po chwili, do sali wprowadzono małego, chuderlawego chłopca, o cerze jak morze, a oczach jak jagody. Na głowie wiła mu się rozczochrana czupryna, a jego ciało opatulały liczne blizny i rany. Co do ubioru był on można, by tak rzec... okropny. Poharatany podkoszulek, spodnie po workach kartoflanych, a na rękach i nogach okowy z grubym łańcuchem. Sam widok, sprawiał smutek i żal..., ale jeszcze większe zdziwienie do mnie dotarło, gdy zdałem sobie sprawę, kim to dziecko jest. To był Gaelior. Aż trudno uwierzyć, że takie małe, wychudzone coś to własnie on. Ale, cóż...dojrzewanie matka, przemian. Wracając do akcji, dzieciak stał około metr od króla i patrzył na niego jak przez mgłę. W tym momencie, brązowowłosy mężczyzna, wykonał gest, kreśląc coś, na kształt pentagramu. Nie minęła nawet sekunda, a gdy skończył pod chłopcem pojawił się słup ognia, który wyleciał na wysokość trzech metrów, pochłaniając go całego w ogniu.
-Dość mój mężu...- próbowała zaprotestować, jego żona, łapiąc go za ramie. On jednak, odtrącił ja jakby nigdy nic na podłogę i dalej ciskał ogniem w swoje własne dziecko.
-Co za wariat...-powiedział Wildkeeper z obrzydzeniem. Sam również nie byłem fanem takich widoków. Przyznam lubię horrory, ale to nie oznacza, że jestem sadystą, po prostu...strach czasem jest lepszą rozrywką od śmiesznych filmów. Moje rozmyślanie przerwał Gaelior:
-Nie wariat...Ojciec z Tradycją. On przecież...
-Nie wygaduj bzdur !- przerwała mu ognista królowa.- Przecież dobrze wiemy, że to nie prawda. Chłopak ma rację, to wariat ! nikt o zdrowych zmysłach nie skusiłby się do zrobienia czegoś tak okrutnego !
-Pfff-odparował Starszy brat, co zapewne było jego jedynym argumentem, po czym przypatrywał się dalej.
 Zapewne chłopak był już grzanką...lecz, nagle ogień jakby rozprysł się i zniknął w powietrzu. Ojciec wyprostował się, po czym z niebywała prędkością doskoczył do  małego Gaeliora i wykonał potężne kopnięcie w brzuch. Chłopiec upadł...przez chwilę mną wstrząsnęło. Patrzyłem na jego chuderlawo ciało i wyobraziłem sobie, jak to możliwe, ze takie małe ciałko przetrwało takie katusze. I nagle usłyszałem, tylko groźny, pełen spokoju,ale i również pełen nienawiści głos z ust jego Ojca :
-Wstawaj.
Dzieciak wzdychał ,a z jego ust płynęła stróżka krwi. Nie mógł nawet wydobyć z siebie słowa. Klęczał tak prze chwilę, lecz niespodziewanie wstał na nogi. Trząsł się niemiłosiernie, a z jego ust ociekała krew. Był wyczerpany, poraniony i wyniszczony od wewnątrz. Ledwo co mógł stać. W między czasie, spojrzałem na małą Amber. Była sparaliżowana. Nie wiedziała co się wokół dzieję. Jej źrenice, które przypominały teraz czarne kropki, trzęsły się niemiłosierni, a do oczu napływały łzy. Matka również stała przerażona, nie mogąc złapać tchu. Widocznie, nie tylko dla nas, ten widok był porażający.
Staliśmy jeszcze tak przez dobrą chwilę i obserwowaliśmy, co się dzieję, aż w końcu usłyszeliśmy, cichy dziecięcy, głos. Należał do chłopca.
-Ta..to. Disastrous Fate: Soul Dance !- wtedy, wokół chłopca pojawiła, się niebieska energia, która lewitowała, otaczając go i rosnąc. W końcu przybrała rozmiar kuli do kręgli i poleciała, atakując Ojca królowej i Gaeliora. Był to widok dość niezwykły, bowiem kula po każdym uderzeniu, wracała do swojej normalniej formy i przeprowadzała szturm. Po chwili, energia przeszła przez ciało mężczyzny. On skulił się i widać było, że poczuł jakiś ból. Dobrze mu tak... I wtedy się zaczęło. Skrzydła rozprostowały się, szyja wydłużyła się, paznokcie, stały się szponami, Ponadto wyrósł ogon. Dodatkowo, zacząłey postawac łuski i wyglądał teraz, jak...smok.
-Mały Głupcze !-zaczął silnym rykiem, który nawet królową, zamroził.-Czy ty wierzysz, że mnie pokonasz ! Po cóż, cię w domu chowie, po cóż ci daję jadło...
-D O Ś Ć !-krzyknęła kobieta z tyłu. Tym razem jej ciało, stało się eteryczne. Lewitowała i unosiła się ponad ziemię, a z jej pleców wyrosła masa dłoni. Były one długie i mało widoczne. Z każdą chwilą, zaczęło ich przybywać, i w momencie, gdy chyba skończył się limit na wytwarzanie ich, wykrzyknęła:
-Disastrous Fate: Last Reprieve
Nawet nie minęła chwila i dłonie poleciały przygniatając, całe ciało mężczyzny. Zaczął on upadać, ledwo co oddychając i wyglądał, jak zwierze ujarzmione i schwytane przez sidła łowcy. Ale... to tylko złudzenie...w rzeczywistości, Mężczyzna udawał. Po chwili wstał i wyśmiał, żonę:
-Za co ja wyszedłem ?!-mówił śmiejąc się szyderczo-Za wojowniczkę, czy próchno ?
Po czym doleciał i wymierzył solidny cios w brzuch pięścią. Kobiecie wyleciała krew z ust i padła na ziemię. Leżała tak przez chwilę i przestała się ruszać. Wtedy usłyszałem krzyk i płacz. Była to malutka Amber, która podbiegła do swojej mamy i krzyczała aby zareagowała. Matka...nie odpowiadała. Tylko trzęsła się i wyglądała na coś w rodzaju rośliny, która umie kręcić swoimi płatkami w rytm muzyki... 
-A myślałem, że pozostaniesz mi wierna...Tak bardzo w to wierzyłem...
-J A K mogłeś !- krzyknął za nim młody Gaelior. Z oczu leciał mu potok łez, a na jego twarzy powstały czarne symbole. Potem przeszły po, rękach, korpusie i nogach. całe go oblepiły. Spojrzałem, na teraźniejsze rodzeństwo. Mieli szeroko otwarte oczy i patrzyli na to z przerażeniem. Widocznie wspomnienia miały na nich większy wpływ niż myśleli. A wracając do akcji...ponowne rozczarowanie. Ojciec nawet się nie wysilił...prze teleportował się z niebywałą prędkością i narysował przedziwny symbol na klacie syna. Po chwili symbol wybuchł, a ciało dziecka wleciało w ścianę jak nóż w masło. Smok, miał już podejść i wykonać ostateczny cios, gdy usłyszał za swoimi plecami dziecięcy krzyk:
-Nie rób mu krzywdy!
-C..o?-  zadał pytanie ironicznie.-Jak śmiesz mi przeszkadzać, chcesz skończy jak twoja Mama ?!
-...
-Też tak myślę.- po czym odwrócił się i szedł znowu , do chłopca. jeden krok, dwa, trzy...stop. Zatrzymał się a jego stopa powędrowała, kończąc jego żywot. Został przebity magmową włócznią. Na końcu jej były trzy płonące piórka.
-Mówiłam, abyś nie robił mu krzywdy...-powiedziała dziewczynka, z żalem w głosie. On jednak, tylko w odpowiedzi uśmiechnął się i rzekł:
-Klątwa, klątwą, zmora, zmorą, zaklinam mych morderców, niech mój nekrolog sięga ku boskich ogni, a serce...popieli...duszę wrogów...Na mocy mej duszy, sprzedaję swą moc, aby czyste zło spadło na tą krainę, aby ziemia a zamarła, a moje dzieci tkwiły w okresie buntu i nie mogli niczego zrozumieć.
W tym momencie Dziewczynka i chłopiec, stanęli w żywym ogniu, a po chwili dało się słyszeć okrzyk agonii. Oni, zaraz zginą...lecz cóż to ! Oni zmienili się, mała dziewczynką, była już starsza, a chłopiec, zmężniał i przypominał nastolatka. Ziemia zaczęła się trząść budynek słabł, a z każdą chwilą coś się zmieniało. Jakby Pałac, sam zaczął się zmieniać. Nie...on się zmieniał. Na ścianie, zaczął tworzyć się kolejny witraż, pojawił się on dość szybko, bo po chwili widniał, na ścianie. Ogromny przedstawiający wielkiego smoka, z amuletem na piersi. Podczas tych całych zabiegów, miałem wrażenie, że ciemność, zaraz wszystko pochłonie, lecz niespodziewanie usłyszałem z ust dawnej Amber:
-To wszystko twoja wina. To wszystko twoja wina...Gorgono.
Zamarłem. Ona odwróciła się w moją stronę. Ja momentalnie rozejrzałem się i...nikogo nie było. Zostałem sam jak palec...samotny. Ona podchodziła do mnie, powolnym krokiem. Zacząłem uciekać, lecz nagle poczułem ostry ból w okolicach łydki. To był nóż. Wbity miałem głęboko w łydkę. Krew lała się bez przerwy, a ja stałem jak słup. Wszystko traciło swoje kolory...aż w końcu nadeszła pustka...
-Paul !
-hmmm...
-Ocknij się ! Paul-słyszałem krzyki. Był to głos Lidki. Stała nade mną, a obok niej był Dziad i Alex.
-Co się stało?-zapytałem się, czując jak ból głowy rozsadza mi mózg. Ku mojemu zaskoczeniu, znalazłem się na...Arenie Przeznaczenia. To było dziwne...rzekłbym cholernie dziwne. Patrzyłam tak przez chwilę, lecz po chwili, odpowiedź Alex:
-Zemdlałeś...musieliśmy cię położyć na siedzeniach areny. Wszyscy widzowie się rozeszli. Nawet nie tyle co rozeszli, co...zniknęli. Akurat w tym momencie, w którym zemdlałeś.
-naprawdę ?
-Tak. Ponadto mam dla ciebie, dobrą wiadomość...Neko i Patriel wygrali ! Są w sali medycznej, gdzie tez się zaraz udamy. 
-A co się stało z tamtą dwójką dziewczyn?
-Żyją, ale póki co , będą nieprzytomne...mają zostać stracone na stosie za chwilę. 
Po tych słowach, zmroziło mi krew w żyłach. Poczułem smutek.Jednak, ponownie wróciłem do pytania się:
-A co z resztą naszych przyjaciół ?
-W porządku. Zaraz wracamy do domu, tylko opatrzą Patrielowi łydkę. 
-A co się stało ?-zapytałem ponownie czując jak serce zatrzymuję się i wraca do normalnej prędkości bicia.
-Neko aby go unieruchomić i rozprawić się z resztą, wbiła mu nóż w łydkę...
-C O ?
-Wszystko w porządku? Masz oczy jakby to coś znaczyło?-wtrącił się Dziad. Widać było, że go to zaintrygowało.
-Nie...nic takiego....
-Eeech. Dobra zaraz po nas przyjdzie Driana, więc powinniśmy zejść widowni i kierować się do szatni.
-Ok.
I tak, w czwórkę zeszliśmy z widowni i poszliśmy na dół. Korytarz do szatni był, co prawda ciemny, długi i kręty, ale nie było, żadnych tajemniczych skrętów, cienistych kątów, więc nie czułem się tak bardzo zagrożony. Po niespełna trzech minutach doszliśmy do drewnianych drzwi. Otworzyły się same i tak o to weszliśmy do pokoju, w którym były tylko dziwne siedzenia, podobne do ławek szkolnych i wielki dzban z metalowymi naczyniami. Całość sufitu była okratowana, co dawało efekt, więzienia. Wszyscy z naszej drużyny tam byli. Monte, Neko, Patriel, Rolkimus, WIldkeeper, Milok i...zaraz, zaraz kto to jest.
-Ciiiii....-usłyszałem i postać zniknęła.
-Paul !-  I tu nadszedł powitalny okrzyk ze strony Neko. Była cała poobijana i miała parę rozcięc na ciele, lecz po za tym dobrze się reprezentowała. Wszyscy tak się witali i pytali czy w porządku, aż zjawiła się Driana i wróciliśmy do Bastionu.

**Hi hi hi...Ale będzie Ubaw ! Chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy mnie ponownie ujrzą. TO będzie ciekawe !! Hi hi hi...a zwłaszcza minę Gorgony ! Zobaczymy czy jest taki cwany !**    


piątek, 9 sierpnia 2013

11.Dotyk czasu

-Paaaaul !
-Kto to powiedział ?
-Paaauuuul !
- Kim jesteś ?! Czego chcesz ?!
-PAAAAAUUUUUL !
.
.
.
Tron królowej lśnił swoim blaskiem. Pochodnie i znicze płonęły jasnym, rzewnym ogniem, który oświetlał przestrzeń. Wokół nas toczyła się magiczna aura, przypominająca burze piaskową, ale z dziwnymi runami. Wszyscy, dosłownie wszyscy, byli nią otoczeni od stóp, aż do pasa. Symbole, zaczęły kręcić się co raz szybciej. Po chwili rozproszyły się i zniknęły razem z piaskiem. Przez kolejną minutę nie wiedziałem co się ze mną dzieje dopiero po chwili, ocknąłem się i...miałem małe powitanie z butem królowej. Od razu oberwałem w twarz i poleciałem trzy metry w stronę drzwi wyjściowych.
-Idioto !-zaczęła, cała płonąc, a z  jej pleców wyrosła para ogromnych płonących skrzydeł-Co ty sobie myślałeś! Że jak zginiesz tutaj to komukolwiek pomożesz! Ja rozumiem, to całe zdarzenie było ciężkie do zrozumienia i wasze życie diametralnie się zmieniło, ale...
W tym momencie Amber dostała  z niebieskiej kuli, wokół której lśniła niebieska aura. Skądś znam tą magie...I w tym momencie pojawił się brat królowej , Gaelior. Tym razem był trochę wyższy i pewniej stąpał po ziemi, niż za pierwszym razem, gdy go spotkałem. Biła od niego niebieska aura, a zza jego pleców rozciągały się dłonie z ostrymi pazurami.
-Bezmózga larwo!-zaczął wściekły-nawet nie wiesz, co wygadujesz! Gdyby nie jego poświęcenie to Cień już dawno temu by was pozabijał ! 
-Zamknij się !-wrzasnęła Królowa wymierzając cios olbrzymim ptakiem z ognia. Starszy brat, nawet się tego nie spodziewał. Od razu poleciał kilka metrów z ogromnymi poparzeniami. On oczywiście w odwecie, musiał potraktować ją ze szponów, które poleciały z jego pleców i złapawszy ją za korpus, rzuciły ją prosto na tron. Podczas tej walki ocknął się także Wildkeeper, który był nieco otumaniony.
-Co się dzieję?- zapytał, śpiącym głosem.
W tym momencie rodzeństwo uspokoiło się. Starszy brat odezwał się ponurym głosem:
-Moja siostra, zmusiła mnie do cofnięcia czasu...kosztem czyjegoś innego.
-hmm? nie rozumiem.-tu ja wtrąciłem się do rozmowy-co mam przez to rozumieć? Że ukradła komuś czas abyśmy, mogli się cofnąć?
-Dokładnie.-powiedział, przytakując.
-Zamknij się!- wykrzyczała Amber ciskając płonącymi kulami w stronę Gaeliora. On jakby nigdy nic, wytworzył tarczę, która wszystko wchłonęła.
-Amber! To nie czas na żadne kłótnie i spory, mamy ważniejszy problem!
-A niby jaki do cholery! Spojrzałeś może na datę do której się cofałeś?
-No tak. Przecież mamy 2013 czasu ludzkiego.
-Idiota!- wykrzyknęła, mierząc mu solidnego kopniaka w brzuch.-Ale o naszym czasie zapewne nie pomyślałeś ?!
-No ale o co ci chodzi?-zadał pytanie otrząsając się po ciosie.
-Spójrz sobie na Witraże...-powiedziała przygryzając wargę.
On przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem. Dopiero po kilku sekundach oczy mu się rozszerzyły a mina zmieniała się w przerażenie.
-O ja cię...-zaczął nieco przerażony-przecież to nie nasze czasy!
-CO?-zapytaliśmy się razem z Keeperem.
-Mój kochany braciszek uwzględnił tylko wasz czas...a nie nasz. Bo tutaj wasz dzień odpowiada naszemu kwartetowi, czyli 125 dniom, a jako, że wy poruszaliście się naciskając naszą czasoprzestrzeń na waszą, a byliście tutaj 5 dni. A zatem,można by rzec, że przenieśliśmy się się około 625 dni wstecz. Czyli czasy panowania naszego ojca.
-Czy to nie jest ten dzień...
-Taaa...
-Jaki dzień?- zapytał się Wildkeeper. Wyglądał teraz na zdziwionego. Ja również
-Dzień mojego błędu...dzień, w którym zabiłam ojca.
Zatkało nas...siedzieliśmy tk przez chwilkę, gdy nagle otworzyły się drzwi do komnaty.
-Illusion of Invisible !- wypowiedział Gaelior tworząc, wokół nas lśniącą sferę. Tylko pozostałą ósemka, naszych przyjaciół niebyła nią zakryta.
-A co z nimi?- zapytałem się Mężczyzny, wskazując na nich.
-Ich nie widać. Oni ciągle są zamknięci w kokonach czasu. 

Notka od Autora:

Sorki, za długie olewanie bloga. Różne wyprawy itp, sprawiły, że nie miałem za dużo czasu na cokolwiek. Ale od teraz będę, próbować to naprawić :D



piątek, 28 czerwca 2013

BRY BRY BRY !

W związku z tym, że w wakacje wyjeżdżam na różne obozy, zapewne nie będę za często i gęsto pisac...no i dodatkowo mam plan aby dodac do mojego BIG STORY, kogoś nowego...czy to będzie dobra czy zła osoba...pomyśle. Piszcie w komentarzach z jaką istotą ma byc powiązany. Ten który naj...mi się spodoba wystąpi w moich skromnych działach. To tyle
WESOŁYCH WAKACJI !

P.S. Jakby ktoś nie zrozumiał końcówki 10 rozdziału, to niech cofnie się do 6 ! :D tam będzie małe wyjaśnienie ;)

czwartek, 27 czerwca 2013

10. Patriel i Neko vs. Duet Piekieł

Paul
-Wstrzymać konie moi drodzy !-Oznajmił tajemniczy głos. Znajdowaliśmy się metr od przeciwnej drużyny. Wokół nas, zaczął powstawać dym, który powoli odbierał nam, pole widzenia. Po kilku sekundach, zrobił się tak uciążliwy, że zamknąłem oczy. I oto znalazłem się na widowni.Na dole pozostała tylko czwórka. Patryk, Neko i dwie dziwne dziewczyny. Jedna z nich, miała długie, proste, ciemne włosy i czerwone oczy. Ubrana w skórzaną kurtkę i spódniczkę, do kolan czarne podkolanówki, a na nogach, wysokie buty na koturnie. Co do jej towarzyszki, była od niej o pół głowy niższa i podobnie ubrana. Różniły ją tylko, rude włosy spięte w kok, i ostry, czerwony makijaż. Rywale stali naprzeciw siebie, w odległości trzech metrów. Po między nimi stał ogromny kielich, w którym płonął ogromny ogień. Czekaliśmy na reakcję. Ja stałem na samym dnie widowni z resztą przyjaciół. Wszyscy krzyczeliśmy ile sił, motywując pozostałą dwójkę. Nagle, coś sobie uświadomiłem. Gdzie jest pozostała ósemka, z drużyny przeciwnej ? Zacząłem rozglądać się, szukając ich. Dopiero po chwili, ujrzałem ludzi siedzących w środkowym rzędzie. Każdy z nich miał na sobie szatę, która zakrywała, całe jego ciało.
-Witajcie na Arenie !-oznajmił głos na arenie. Pochodził on od kukiełki, która zapewne miała niecały metr wysokości. Była ona ubrana w garnitur, z włosami ulizanymi. Jedyne co nie pasowało, to szeroki uśmiech i oczy, które zostały nierównomiernie rozmieszczone. -Nazywam się Puppekin. Będę sędziował wasze walki, zatem pozwólcie, że przedstawię wam zasady. Pierwsza,walczymy tak długo, aż jedna ze stron opadnie z sił. Druga, nikt z zewnątrz nie może wam pomóc. I trzecia, jeśli ktoś, zechce uciekać, to niech liczy na śmierć. To tyle, a teraz zaczynamy !
Nie minęła nawet chwila, a niższa, z dwójki dziewczyn,skoczyła w górę i wykrzyknęła zaklęcie:
-Succubus:Slavery!-I w tym momencie jej ciało pokryły czerwone, łuski, włosy zamieniły się w ogień, a oczy zmieniły barwę na czarną.Po chwili z jej ciała, została wysłana czarna fala, która rozchodziła się po całej arenie. Neko stała i patrzyła. Wyglądało na to, że zaklęcie nie wpłynęło na nią w żaden sposób.
-Ha...-zaczęła z przekąsem-Na szczęście nie będziesz dla mnie już wyzwaniem...
-Hi,hi,hi...-zaczęła się piekielnie chichotać- J A raczej nie, ale on...-wskazała na Patriela- raczej tak.
Neko przeniosła wzrok, na chłopaka. I w tym momencie zamarła. Jego oczy były wypełnione czarną substancją, która zalewała mu oczy. Na jego twarzy, zaczęły tworzyć się czarne żyły. Po chwili odwrócił głowę w stronę dziewczyny i powiedział z chłodem:
-Nie jesteś moją dziewczyn...-I tutaj nagle się zatrzymał. Zaczął się trząść. Upadł na ziemię i krzyczał jakby wyrywali mu kończyny na żywca. Dziewczyna miała strach w oczach.  Zdołała jedynie wyduśic:
-Patriel !! Co ci jest ?!
-On już nie jest, tym kim był dla ciebie dawniej-odrzekła rudowłosa- Od teraz jest moją marionetką. Spójrz tylko-i po chwili w jej dłoniach powstał flet, zakończony głową kozła, nucąc jednocześnie-potęgo melodii piekieł, stwórz koszmar i znajdź w nim odpowiedź. Niech piekło pochłonie tego, który zakochał się i oddał dusze diabłu...
I w tym momencie, Wszystkie, czarna substancja, wchłonęła się, a żyły znikły. Teraz chłopak stał na przeciwko niej z gniewem w oczach. To nie ten sam Patriel...mówiłem sobie. On jest pod wpływem jakiegoś czaru, tylko...co to za czar? Próbowałem coś wymyślić. Jednak niespodziewanie usłyszałem okrzyk. To Neko, poleciała kilka metrów, pchnięta przez Patriela. Biedak...nie panował nad sobą. Chodził równo, a po chwili wypowiadział ze spokojem:
 -Disastrous fate: Fall into Darkness!
I naglę, ciało jego pochłonęła ciemność. Wyrosły mu duże, czarne, opierzone skrzydła, włosa unosiły się teraz lekko do góry, a z ust i oczy, wydobywał się czarny dym, który przypominał duszę. Po niecałej sekundzie, w stronę wiedźmy( czyli Neko) poleciały dwa czarne kruki, które płonęły, czarnym ogniem. Dziewczyna, cudem uniknęła jednego, jednak drugi, trafił ją w ramie, tworząc okropne poparzenie. 
-I jak się walczy z ukochanym ?- Zapytała tym razem ciemnowłosa, bawiąca się od samego początku włosami.- Zapewne nie zabijesz go, ale on nie będzie miał, żadnych skrupułów. Przynajmniej nie teraz...
-Skąd wiesz, że jesteśmy parą?-docięła jej, dysząc i sapiąc.
-Moja przyjaciółka, umie czytacz w myślach swoich ofiar, więc raczej nic nie masz od ukrycia. 
-Tępe dziw...
Ne zdążyła dokończyć, gdyż w tym momencie, Patriel, złapał ją za kark. Podniósł ją i zaczął mocno ściskać, tak, że dziewczyna z trudem łapała oddech.
-Patrielu...-Zawołała rudowłosa-jeszcze jej nie zabijaj. Ale na razie połam jej nogi.
Chłopak puścił. Gdy  upadła, chłopak już przygotował się do uderzenie butem w jej łydkę, lecz ona wykrzyknęła:
-Witch:Meteor Rain !
I z nieba zleciały lśniące kule, które narobiły gigantycznego problemu. Wykorzystując tą chwilę dziewczyna, uciekła, i pobiegła nieco dalej, jednak musiała się też liczyć z tym, że mogą to uznać za probe ucieczki. Widać, było, jak Patriel ją potraktował. Ogromne oparzenie, na ramieniu, krew lecąca z ust, zapewne od krwotoku wewnętrznego. Ale nadal stała i było widać, że nie zamierz się poddać. Z jej oczu biła pewność siebie i odwaga. 
-Nekoooo! Dasz radę! Skup się!-wołała przez łzy Lidka i Alex. Zadziwiające, jak obie się dogadywały. 
-Coś tu jest nie tak...-mówiłem sobie na głos. Tylko co, co , CO ?!
Zaraz...przecież, Patriel zmienił się o z chwilą przywołania fletu. Czy to oznacza...
-NEEEKOO!!-krzyknąłem z całych sił-Zniszcz najpierw  FLEET!!
Spojrzała się w stronę dziewczyny. Chyba zrozumiała ! Przez chwilę czułem spokój, jednak nagle, któż złapał mnie za rękę. To nikt z naszej drużyny! On, Ona...W każdym razie to coś, trzymało mnie za rękę i patrzyło na arenę wielkimi oczami. Było całe czarne, bez ubrania, bez niczego...tylko, wyłupiaste, czarne oczy i szeroki uśmiech.
-K...kim ty jesteś?-wydukałem, niczym przestraszone dziecko. 
-OD dzisiaj, jestem twoim przyjacielem...a raczej panem. Czujesz swoich przyjaciół, zapewne nie...A zatem nie masz teraz żadnego wsparcia. Słuchaj mnie uważnie, bliskie ci osoby w tej krainie, są naznaczone mrocznym  kielichem. Zapewne nigdy nie będzie ci znana jego moc, jednakże przejdźmy do sedna sprawy. Masz dwa wyjścia. Pierwsze, to oddanie życia, za przyjaciół, na walce lub poprzez samobójstwo. Drugie, to przyłączenie się do nas. Co wybierasz ? Każdy z tych wyborów, inaczej wpłynie na twoją przyszłość. Masz czas do końca walki, później oni zostaną zmieceni z powierzchni życia. 
Cień znikł. Wszystko wróciło do normy. Świat "znormalniał". Stałem tak przez chwilę myśląc, co zrobić. Albo ich zdradzę, albo zginę. To drugie i tak jest wiadome. Jednakże nie chcę umierać bez żadnego śladu.
Zaraz, zaraz...Mam ! już wiem co zrobię. Spoglądam najpierw na przyjaciół. Są zapatrzeni w walkę, a więc nie zauważą mojego zniknięcia. Powolutku usuwam się w cień. Naglę, poczułem uścisk, na moim nadgarstku.
-Podjąłeś decyzjo, Gorgono ?
-Tak. Przyłącze się do was, ale...-próbowałem odpowiadać , jak najspokojniej.
-Słucham, czego pragniesz?-odpowiedział spokojnie.
-Zamienię ich w kamień i wyślę w jakieś odludne miejsce.
-Skoro, taka jest twoja wola...
...
-To już chyba wszyscy...-powiedział olbrzym, który należał do przeciwnej drużyny. Byliśmy na ogromnym klifie. Przerwaliśmy turniej. Ja zamieniłem wszystkich w kamień, a tamci rozprawili się ze strażą i sługusami. W sumie, udało się także uwolnić z pod Upadłego Anioła. Cała dziewiątka, stała w postaci, kamiennych posągów.  
-Jeśli pozwolisz...-zacząłem spokojnie-chciałbym się z nimi pożegnać.
Wielkolud milczał. Na szczęście on był jedynym, który  mi pomógł, więc poza nim nie ma już nikogo. Gdy tamten odwrócił się plecami do mnie, wyciągnąłem nóż. Był z co prawda z mosiądzu, ale za to bardzo ostry. Po cichutku podszedłem do wielkoluda. Zawołałem go. Odwrócił się i...pach! Nóż trafił go prosto w kark. Powoli padał i umierał...a ja stałem ze smutkiem w oczach. Gdy umarł, ja podszedłem z łzami w oczach do przyjaciół. 
-Byliście wspaniali...przepraszam za to, że tak was ratuję, ale nie miałem innego wyjścia. Nie chcę abyście zginęli...nie chcę. 
Każde posąg ucałowałem w policzek i przytuliłem. Po chwili byłem już gotów. Nie poddam się. Biegnę w stronę klifu. Ocalę ich nawet za cenę własnego życia. Skok w pustkę... i ostatni lot...

** Idioto ! Chcesz poświecić własne życie, dla nich ?! Czemuż...nie, on zrobił dobrze. To moja wina. Za bardzo nim manipulowałam. Zawsze byłam uległa i głupia, a teraz przez to ginie chłopiec ! NIE !
NIE ! NIE! Nie pozwolę na to !      

     

             

niedziela, 2 czerwca 2013

9. Przed bitwą

Neko
Poczułam lekki powiew wiatru. Otworzyłam oczy i ujrzałam go jeszcze śpiącego. Miał taki dziwny wyraz twarzy. Zarazem przesłodki, ale jednocześnie smutny. Uwielbiałam go. Jego oddech, uśmiech, wzrok, to gdy mnie przytulał...zawsze czułam ciepło. Może nie jest tak źle...
Od razu po przemyśleniach zerwałam się z łóżka, aby już się przyszykować. W końcu dzisiaj jest ten dzień...
Spojrzałam na Patriela. Sama jego obecność dodawała mi otuchy. Założyłam stanik, majtki i t-shirt. Po ubraniu się, usiadłam na skrawku łóżka, pochyliłam się i szepnęłam mu do ucha:
-Pora wstawać...
-Jeszcze pięć minut...-odpowiedział z jednoczesnym ziewnięciem
-Dałabym ci na pewno te pięć  minut pospać, ale Królowa raczej wątpię...
-Wiesz co mnie interesuje jej zdanie ?!
-No wiem misiu...wstawaj lepiej-dokończyłam nieco przygnębiona całą sytuacją.
"Jeżeli go kochasz, to czemu mu tego nie powiesz prosto w twarz? A może ty nic nie czujesz...tylko rządzę mocy...w takim razie pozwól, że ja cię nią...
-Dosyć !-mówiłam głośno w myślach.


"Co dosyć...jakie dosyć! Ty mnie może lepiej wysłuchaj...ja też byłam człowiekiem! Prawie wszystkie mityczne istoty nimi były, ale...to nasze grzechy dały nam moc, abyśmy mogli za nie zapłacić. Wiem, że brzmi to nie zrozumiale, lecz z czasem zrozumiesz co miałam na myśli..." 
-Masz racje, nie rozumiem tych słów, ale...
W tym momencie wyszedł Patriel, który objął mnie w pasie. Poczułam ciepło. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie gdyby nie fakt, że przed nami, otoczona powiewami wiatru i lekkimi przebłyskami, pojawiła się Driana, która lewitowała, o dziwo z poważnym wyrazem na twarzy. Patrzyła teraz swoimi lśniącymi oczami, na dwójkę młodych, które dawały do myślenia.
-A zatem...-zaczęła smutnym tonem-Chciałam wam uświadomić, że walki na Arenie przeznaczenia, kończą się zazwyczaj śmiercią, którejś ze stron...
-Czemu nam nikt o tym nie powiedział?!-krzyknęłam z Patrielem, nie ukrywając przerażenia.
-Żeby was nie straszyć...
-Ależ mi argument!
-Eeech...mniejsza. W każdym razie za chwilę prze teleportujemy się na Arenę Przeznaczenia. Jakieś pytania?
-Tak jedno...-odrzekł Patriel. Widać już było jak tętnica na karku, podskakuje.-Po jaką cholerę mamy to dla was robić? Straciliśmy przez was dom, rodzinę i my mamy jeszcze was chronić...co za żen...
-Nie musisz dokańczać-odezwała się Driana z zaciśniętymi wargami-Rozumiemy waszą sytuacje i jest nam przykro, ale tu nie chodzi tylko o was. Underworld jest także podstawą waszego świata.
-Co?-odrzekłam zaciekawiona
-sama nazwa powinna wszystko wyjaśniać...jesteście w podziemiach Hadesu, które są podstawą tej planety. Można by rzec, że znajdujecie się w jądrze ziemi...
-CO?!
-eeech...szykujcie się...za chwilę ruszamy.
-oki.
W tej chwili przez drzwi do sali tronowej, przeszła Amber. Miała ona smutny wyraz twarzy, a z jej oczu, bił smutek i trwoga.
-W porządku Królowo?-zapytała Driana ze smutkiem w oczach.
-Byłoby gdybyście powrócili żywi...
Nagle u jej stóp, na ziemi powstał pentagram, który lśnił czerwonym plaskiem. Z niego natomiast, jak przez mgłę przeleciała butelka, w której środku znajdowała się kartka. Królowa chwyciła ją szybkim ruchem i otworzywszy butlę, zaczęła czytać jej zawartość.
-Niemożliwe!- krzyknęła a na jej policzkach, zaczęły, malować się płonące plamy.-Co za gnojek!
-Co się stało?-powiedział Patriel, który teraz, stał nieco przerażony.
-Zwołaj wszystkich bohaterów! Ale już!
-D...dobrze.
Po chwili pojawili się wszyscy. Ustawiliśmy się w kręgu, aby każdy mógł usłyszeć dokładnie słowa Amber. Tylko Gaeliora nigdzie nie było. Już od chwili, gdy stoczyliśmy walkę. Widocznie uciekł. A wracając do akcji królowa stała cała zgorączkowana. Po chwili zaczęła mówić, ledwo nie wykrzykując słów:
-Dostałam list od króla pustki...pisze w nim, że...ma...mamy się w nim wszyscy stawić! Albo inaczej...wyda najcennieszy sekret tej krainy.
-Czyli?-zapytał się Paul, będący
-Jak wiecie, Underworld to podstawa tego świata. Ale jak myślicie co utrzymuje naszą krainę?
-hmmm-zaczęli się wszyscy zastanawiać.
-Może was nieco ukierunkuje. Dzięki czemu, może przetrwać osoba, która jest pusta uczuciowo i bez życia?
-Miłości?-powiedziałam.
-To nie to akurat...
-Czułości?-Odezwał się obok mnie Rolkimus.
-Nieeee...
-Nadziei?-włączyła się Monte do burzy mózgów.
-Dokładnie! A teraz następne pytanie: Jak myślicie co dokładnie nas utrzymuję?
-Nadzieja?-odezwała się Alex z ironią w głosie.
-Gorzej...ludzie, którzy ją posiadają. A zwłaszcza umierający na różnego rodzaju choroby nieuleczalne.  My żywimy się ich emocjami, bólem, budując ten świat i utrzymując jego równowagę.
-Dlaczego?-zapytała Monte
-Ponieważ ludzki ból i emocje przez niego wywoływane, są najsilniejszymi, jakie dotąd powstały. Agonia, furia, szał! One wszystkie są niezwykłe...
I tutaj urwała. Sądziliśmy, że coś dopowie jeszcze, ale nic nie mówiła. Staliśmy tak przez dobre kilka chwil, gdy nagle odrzekła:
-Przepraszam.
-Spokojnie...nic się nie sta...-próbowała pocieszyć Alex, gdy nagle Królowa przerwała jej. Jej twarz była zalana łzami.
-jak to nic się nie stało? Zmusiłam waszych rodziców, aby was zabili. Dodatkowo jeszcze zmuszam was do walki i treningów. Ponadto skazałam was na wojnę i cierpienie. Czy wy myślicie, że to N I C T A K I E G O ?! 
-Trudno-odrzekł Patriel stojący teraz z zaciśniętymi pięściami-Stało się. Nic już chyba na to nie poradzimy, więc jedynie skupmy się na celu. Podobno możecie cofnąć czas?
-Tak...-odpowiedziała, przestając powoli płakać-Mamy urządzenie, które pozwala na to. Ale może przenieść, zwykłych ludzi...nie pół ludzi, pół istoty mityczne. 
-A zatem co teraz?-Powiedziałam nieco zmartwiona, cała tą sytuacją. Po chwili usłyszałam chrapliwy, stary głos w głowie

"Kochana...co ty się męczysz na troski. Najprościej zapomnieć o tej sytuacji i uciec. Niedaleko jest cudowne pole, gdzie można się zabawić. Tam lepiej się udaj. W końcu i tak stąd nigdy nie wrócisz! Hahahahaha..."-Zamilcz...-powiedziałam cicho, czując jak łzy zaczynają mi spływać po policzkach.
-W porządku?-zapytał się Milok, który stał za moimi plecami.
-Tak, oczywiście.
Po chwili usłyszeliśmy wołanie Driany:
-Ludzie, może byśmy się tak wszyscy pojawili tam? CO ?
-Okej, okej...
Królowa wstała. Po chwili chóralnym tonem, wykrzyczała zaklęcie:
  -UR ARI FITOEN!
Świat nagle zaczął czernieć. Zaczęła ogarniać nas ciemność. Minęła minuta. Wszyscy znaleźliśmy się na piasku. Wokół nas rozciągała się, ogromny plac. Po obu jego stronach stały gigantyczne znicze, które płonęły pełną mocą. Widownia wręcz sięgała nieboskłonu. Miejsca były wypełnione duchami i dziwnymi stworzeniami. Byli oni za wysoko ustawieni, aby móc się do nich dostać. Po chwili, pojawiło się dziesięć przedziwnych istot.Każdy z nich był niebywały i nie minęła nawet chwila ,a oni wypuścili na nas szturm.
WIĘC ZACZĘŁA SIĘ BITWA!

Kilka słwo do Autora:

Planuję zrobić wielka wojnę, ale spodziewajcie się, że trochę to potrwa. Fanom, radzę uzbroić się w cierpliwość.