sobota, 28 września 2013

12. Prawda...

Szli miarowym krokiem. Wchodzili do sali tronowej, która była nieco inna. Mianowicie, nie było jednego Witraża. Widocznie okna są dorabiane zaraz po śmierci władcy. Tak czy owak, zostaliśmy przeniesieni o 675 dni wstecz. Akurat do "feralnych dni". To w tych czasach zdarzył się początek całej historii, naszej ognistej królowej, Amber."Zaraz, zaraz...co się dzieję?"
Było ich troje.Po lewej stronie szła dostojnym krokiem, wysoka kobieta, o długich, białych włosach, ubrana w niebieską suknie z ogromnym dołem. Jej cera była lśniąca jak srebro i odcieniem przypominała skórę Gaeliora. To była zapewne jego mama. Widać było między nimi dużo podobieństw. Zwłaszcza skóra i oczy. W środku,natomiast, szła za rękę mała dziewczynka, o różowych policzkach i jasnej cerze. Włosy jej były z rodzone z ognia, a oczka miała jak duże rubinki. Od razu poznałem, kto to. Przecież, to Królowa. I pomyśleć, że wtedy jeszcze wyglądała jak dzieciak.
-Wooow...-powiedział Wildkeeper, gdy spojrzał na mężczyznę po prawej. Nie dziwię mu się. Miał czerwoną skórę, brąz unoszące się w powietrzu włosy i oczy, z których biły płomienie. Na jego twarzy malował się spokój, ale jednocześnie gniew. Ponadto efekt, dodatkowo dawał ubiór postaci. Na głowie, korona, szyja ozdobiona amuletem w kształcie smoka, ubrany w czarną szatę bez rękawów do stóp, na której był wymalowany smok. Na dłoniach rękawiczki bez palców, a na ramionach...łuski. Tak samo na twarzy Co ciekawsza, z pleców wyrastały mu para, czerwonych, ogromnych skrzydeł.
-Wprowadzić go !-zagrzmiał gwarowy głos, ojca Amber. Po chwili, do sali wprowadzono małego, chuderlawego chłopca, o cerze jak morze, a oczach jak jagody. Na głowie wiła mu się rozczochrana czupryna, a jego ciało opatulały liczne blizny i rany. Co do ubioru był on można, by tak rzec... okropny. Poharatany podkoszulek, spodnie po workach kartoflanych, a na rękach i nogach okowy z grubym łańcuchem. Sam widok, sprawiał smutek i żal..., ale jeszcze większe zdziwienie do mnie dotarło, gdy zdałem sobie sprawę, kim to dziecko jest. To był Gaelior. Aż trudno uwierzyć, że takie małe, wychudzone coś to własnie on. Ale, cóż...dojrzewanie matka, przemian. Wracając do akcji, dzieciak stał około metr od króla i patrzył na niego jak przez mgłę. W tym momencie, brązowowłosy mężczyzna, wykonał gest, kreśląc coś, na kształt pentagramu. Nie minęła nawet sekunda, a gdy skończył pod chłopcem pojawił się słup ognia, który wyleciał na wysokość trzech metrów, pochłaniając go całego w ogniu.
-Dość mój mężu...- próbowała zaprotestować, jego żona, łapiąc go za ramie. On jednak, odtrącił ja jakby nigdy nic na podłogę i dalej ciskał ogniem w swoje własne dziecko.
-Co za wariat...-powiedział Wildkeeper z obrzydzeniem. Sam również nie byłem fanem takich widoków. Przyznam lubię horrory, ale to nie oznacza, że jestem sadystą, po prostu...strach czasem jest lepszą rozrywką od śmiesznych filmów. Moje rozmyślanie przerwał Gaelior:
-Nie wariat...Ojciec z Tradycją. On przecież...
-Nie wygaduj bzdur !- przerwała mu ognista królowa.- Przecież dobrze wiemy, że to nie prawda. Chłopak ma rację, to wariat ! nikt o zdrowych zmysłach nie skusiłby się do zrobienia czegoś tak okrutnego !
-Pfff-odparował Starszy brat, co zapewne było jego jedynym argumentem, po czym przypatrywał się dalej.
 Zapewne chłopak był już grzanką...lecz, nagle ogień jakby rozprysł się i zniknął w powietrzu. Ojciec wyprostował się, po czym z niebywała prędkością doskoczył do  małego Gaeliora i wykonał potężne kopnięcie w brzuch. Chłopiec upadł...przez chwilę mną wstrząsnęło. Patrzyłem na jego chuderlawo ciało i wyobraziłem sobie, jak to możliwe, ze takie małe ciałko przetrwało takie katusze. I nagle usłyszałem, tylko groźny, pełen spokoju,ale i również pełen nienawiści głos z ust jego Ojca :
-Wstawaj.
Dzieciak wzdychał ,a z jego ust płynęła stróżka krwi. Nie mógł nawet wydobyć z siebie słowa. Klęczał tak prze chwilę, lecz niespodziewanie wstał na nogi. Trząsł się niemiłosiernie, a z jego ust ociekała krew. Był wyczerpany, poraniony i wyniszczony od wewnątrz. Ledwo co mógł stać. W między czasie, spojrzałem na małą Amber. Była sparaliżowana. Nie wiedziała co się wokół dzieję. Jej źrenice, które przypominały teraz czarne kropki, trzęsły się niemiłosierni, a do oczu napływały łzy. Matka również stała przerażona, nie mogąc złapać tchu. Widocznie, nie tylko dla nas, ten widok był porażający.
Staliśmy jeszcze tak przez dobrą chwilę i obserwowaliśmy, co się dzieję, aż w końcu usłyszeliśmy, cichy dziecięcy, głos. Należał do chłopca.
-Ta..to. Disastrous Fate: Soul Dance !- wtedy, wokół chłopca pojawiła, się niebieska energia, która lewitowała, otaczając go i rosnąc. W końcu przybrała rozmiar kuli do kręgli i poleciała, atakując Ojca królowej i Gaeliora. Był to widok dość niezwykły, bowiem kula po każdym uderzeniu, wracała do swojej normalniej formy i przeprowadzała szturm. Po chwili, energia przeszła przez ciało mężczyzny. On skulił się i widać było, że poczuł jakiś ból. Dobrze mu tak... I wtedy się zaczęło. Skrzydła rozprostowały się, szyja wydłużyła się, paznokcie, stały się szponami, Ponadto wyrósł ogon. Dodatkowo, zacząłey postawac łuski i wyglądał teraz, jak...smok.
-Mały Głupcze !-zaczął silnym rykiem, który nawet królową, zamroził.-Czy ty wierzysz, że mnie pokonasz ! Po cóż, cię w domu chowie, po cóż ci daję jadło...
-D O Ś Ć !-krzyknęła kobieta z tyłu. Tym razem jej ciało, stało się eteryczne. Lewitowała i unosiła się ponad ziemię, a z jej pleców wyrosła masa dłoni. Były one długie i mało widoczne. Z każdą chwilą, zaczęło ich przybywać, i w momencie, gdy chyba skończył się limit na wytwarzanie ich, wykrzyknęła:
-Disastrous Fate: Last Reprieve
Nawet nie minęła chwila i dłonie poleciały przygniatając, całe ciało mężczyzny. Zaczął on upadać, ledwo co oddychając i wyglądał, jak zwierze ujarzmione i schwytane przez sidła łowcy. Ale... to tylko złudzenie...w rzeczywistości, Mężczyzna udawał. Po chwili wstał i wyśmiał, żonę:
-Za co ja wyszedłem ?!-mówił śmiejąc się szyderczo-Za wojowniczkę, czy próchno ?
Po czym doleciał i wymierzył solidny cios w brzuch pięścią. Kobiecie wyleciała krew z ust i padła na ziemię. Leżała tak przez chwilę i przestała się ruszać. Wtedy usłyszałem krzyk i płacz. Była to malutka Amber, która podbiegła do swojej mamy i krzyczała aby zareagowała. Matka...nie odpowiadała. Tylko trzęsła się i wyglądała na coś w rodzaju rośliny, która umie kręcić swoimi płatkami w rytm muzyki... 
-A myślałem, że pozostaniesz mi wierna...Tak bardzo w to wierzyłem...
-J A K mogłeś !- krzyknął za nim młody Gaelior. Z oczu leciał mu potok łez, a na jego twarzy powstały czarne symbole. Potem przeszły po, rękach, korpusie i nogach. całe go oblepiły. Spojrzałem, na teraźniejsze rodzeństwo. Mieli szeroko otwarte oczy i patrzyli na to z przerażeniem. Widocznie wspomnienia miały na nich większy wpływ niż myśleli. A wracając do akcji...ponowne rozczarowanie. Ojciec nawet się nie wysilił...prze teleportował się z niebywałą prędkością i narysował przedziwny symbol na klacie syna. Po chwili symbol wybuchł, a ciało dziecka wleciało w ścianę jak nóż w masło. Smok, miał już podejść i wykonać ostateczny cios, gdy usłyszał za swoimi plecami dziecięcy krzyk:
-Nie rób mu krzywdy!
-C..o?-  zadał pytanie ironicznie.-Jak śmiesz mi przeszkadzać, chcesz skończy jak twoja Mama ?!
-...
-Też tak myślę.- po czym odwrócił się i szedł znowu , do chłopca. jeden krok, dwa, trzy...stop. Zatrzymał się a jego stopa powędrowała, kończąc jego żywot. Został przebity magmową włócznią. Na końcu jej były trzy płonące piórka.
-Mówiłam, abyś nie robił mu krzywdy...-powiedziała dziewczynka, z żalem w głosie. On jednak, tylko w odpowiedzi uśmiechnął się i rzekł:
-Klątwa, klątwą, zmora, zmorą, zaklinam mych morderców, niech mój nekrolog sięga ku boskich ogni, a serce...popieli...duszę wrogów...Na mocy mej duszy, sprzedaję swą moc, aby czyste zło spadło na tą krainę, aby ziemia a zamarła, a moje dzieci tkwiły w okresie buntu i nie mogli niczego zrozumieć.
W tym momencie Dziewczynka i chłopiec, stanęli w żywym ogniu, a po chwili dało się słyszeć okrzyk agonii. Oni, zaraz zginą...lecz cóż to ! Oni zmienili się, mała dziewczynką, była już starsza, a chłopiec, zmężniał i przypominał nastolatka. Ziemia zaczęła się trząść budynek słabł, a z każdą chwilą coś się zmieniało. Jakby Pałac, sam zaczął się zmieniać. Nie...on się zmieniał. Na ścianie, zaczął tworzyć się kolejny witraż, pojawił się on dość szybko, bo po chwili widniał, na ścianie. Ogromny przedstawiający wielkiego smoka, z amuletem na piersi. Podczas tych całych zabiegów, miałem wrażenie, że ciemność, zaraz wszystko pochłonie, lecz niespodziewanie usłyszałem z ust dawnej Amber:
-To wszystko twoja wina. To wszystko twoja wina...Gorgono.
Zamarłem. Ona odwróciła się w moją stronę. Ja momentalnie rozejrzałem się i...nikogo nie było. Zostałem sam jak palec...samotny. Ona podchodziła do mnie, powolnym krokiem. Zacząłem uciekać, lecz nagle poczułem ostry ból w okolicach łydki. To był nóż. Wbity miałem głęboko w łydkę. Krew lała się bez przerwy, a ja stałem jak słup. Wszystko traciło swoje kolory...aż w końcu nadeszła pustka...
-Paul !
-hmmm...
-Ocknij się ! Paul-słyszałem krzyki. Był to głos Lidki. Stała nade mną, a obok niej był Dziad i Alex.
-Co się stało?-zapytałem się, czując jak ból głowy rozsadza mi mózg. Ku mojemu zaskoczeniu, znalazłem się na...Arenie Przeznaczenia. To było dziwne...rzekłbym cholernie dziwne. Patrzyłam tak przez chwilę, lecz po chwili, odpowiedź Alex:
-Zemdlałeś...musieliśmy cię położyć na siedzeniach areny. Wszyscy widzowie się rozeszli. Nawet nie tyle co rozeszli, co...zniknęli. Akurat w tym momencie, w którym zemdlałeś.
-naprawdę ?
-Tak. Ponadto mam dla ciebie, dobrą wiadomość...Neko i Patriel wygrali ! Są w sali medycznej, gdzie tez się zaraz udamy. 
-A co się stało z tamtą dwójką dziewczyn?
-Żyją, ale póki co , będą nieprzytomne...mają zostać stracone na stosie za chwilę. 
Po tych słowach, zmroziło mi krew w żyłach. Poczułem smutek.Jednak, ponownie wróciłem do pytania się:
-A co z resztą naszych przyjaciół ?
-W porządku. Zaraz wracamy do domu, tylko opatrzą Patrielowi łydkę. 
-A co się stało ?-zapytałem ponownie czując jak serce zatrzymuję się i wraca do normalnej prędkości bicia.
-Neko aby go unieruchomić i rozprawić się z resztą, wbiła mu nóż w łydkę...
-C O ?
-Wszystko w porządku? Masz oczy jakby to coś znaczyło?-wtrącił się Dziad. Widać było, że go to zaintrygowało.
-Nie...nic takiego....
-Eeech. Dobra zaraz po nas przyjdzie Driana, więc powinniśmy zejść widowni i kierować się do szatni.
-Ok.
I tak, w czwórkę zeszliśmy z widowni i poszliśmy na dół. Korytarz do szatni był, co prawda ciemny, długi i kręty, ale nie było, żadnych tajemniczych skrętów, cienistych kątów, więc nie czułem się tak bardzo zagrożony. Po niespełna trzech minutach doszliśmy do drewnianych drzwi. Otworzyły się same i tak o to weszliśmy do pokoju, w którym były tylko dziwne siedzenia, podobne do ławek szkolnych i wielki dzban z metalowymi naczyniami. Całość sufitu była okratowana, co dawało efekt, więzienia. Wszyscy z naszej drużyny tam byli. Monte, Neko, Patriel, Rolkimus, WIldkeeper, Milok i...zaraz, zaraz kto to jest.
-Ciiiii....-usłyszałem i postać zniknęła.
-Paul !-  I tu nadszedł powitalny okrzyk ze strony Neko. Była cała poobijana i miała parę rozcięc na ciele, lecz po za tym dobrze się reprezentowała. Wszyscy tak się witali i pytali czy w porządku, aż zjawiła się Driana i wróciliśmy do Bastionu.

**Hi hi hi...Ale będzie Ubaw ! Chciałabym zobaczyć ich miny, kiedy mnie ponownie ujrzą. TO będzie ciekawe !! Hi hi hi...a zwłaszcza minę Gorgony ! Zobaczymy czy jest taki cwany !**